Menu Szukaj Odwiedź mój sklep Zack Roman

Dobry krawiec to pół księcia – wywiad z Tadeuszem Basiem

Dobry krawiec to pół księcia – wywiad z Tadeuszem Basiem
Tadeuszem Basiem, mistrz krawiecki
Fot. A. Poliński

Jak mężczyzna przestaje chodzić do krawca, to od razu zaczyna gorzej wyglądać.

Rozmowa z Tadeuszem Basiem, mistrzem krawieckim, właścicielem pracowni krawieckiej w Łodzi na ulicy Nawrot 7.

Roman Zaczkiewicz: Od ilu lat pracuje Pan jako krawiec?

Tadeusz Baś: Od ponad 50 lat. Urodziłem się w 1942 roku w Racławicach, a dwa lata później rodzice zamieszkali w Łodzi. Po ukończeniu szkoły podstawowej zacząłem się uczyć zawodu, jednocześnie uczęszczałem do zasadniczej szkoły zawodowej. Później skończyłem technikum i oczywiście w międzyczasie uczyłem się zawodu krawca. Po trzech latach nauki u mistrza Klimka dalej kształciłem się w kierunku krawiectwa. Doskonaliłem umiejętności pod okiem mistrza Cyrańskiego, mistrza Brzezińskiego i mistrza Szweda. To byli doskonali krawcy, ja ciągle czułem niedosyt nauki, więc szukałem możliwości zdobywania wiedzy od wielu mistrzów krawiectwa.

RZ: Czy ktoś z Pańskiej rodziny zajmował się krawiectwem?

TB: Nie. Mój ojciec był szewcem. Grał też na trąbce.

RZ: Rodzice przekonali Pana, żeby po skończeniu szkoły podstawowej zaczął się Pan uczyć krawiectwa?

TB: Tak. Rodzice tak zdecydowali i jestem im za to wdzięczny. Byli dla mnie autorytetem i wiedziałem, że chcą dla mnie jak najlepiej. Wiedzieli, że rzemieślnikom dobrze się żyje, zdecydowali więc, że mam się uczyć krawiectwa. Krawiec był bardzo cenionym zawodem. Mówiło się że dobry krawiec to był jak „pół księcia”. W latach 40. i 50. w Łodzi było wielu mistrzów krawiectwa.

RZ: Wtedy mężczyźni garnitury szyli u krawców, nie kupowali w sklepach…

TB: Oczywiście, uznawali tylko szycie od podstaw, na miarę, elegancko.

krawiec w 1957 roku
Tadeusz Baś w młodości

RZ: Czyli zaczął Pan pracować jako krawiec w 1957 roku?

TB: Tak, uczyłem się u mistrza Klimka. To był bardzo dobry człowiek, świetny krawiec.  Pracował we Francji, ale wrócił do Polski i tutaj, w Łodzi na ulicy Północnej założył swoją pracownię krawiecką. Pracowałem u pana Klimka cztery lata. Później pracowałem u mistrzów Cyrańskiego i Szweda. Bardzo dużo się od nich nauczyłem.

RZ: W którym roku otworzył Pan swój zakład krawiecki?

TB: Po kilku latach nauki u mistrzów zacząłem pracować w spółdzielni krawieckiej. Pierwszą w Łodzi była spółdzielnia PKWN. Niestety nic w niej nie było, ale wspólnymi siłami stworzyliśmy sobie miejsca pracy. A później i tak przejęła nas spółdzielnia Łodzianka. To był koniec lat 60. Łodzianka nie radziła sobie najlepiej, powstał więc taki zakład odzieżowy szyjący konfekcję, gotowiznę, którą wysyłano przeważnie do Związku Radzieckiego. Ten zakład rozwijał się doskonale, więc utworzono wiele takich zakładów krawieckich. Wszyscy mieli pracę. Spółdzielnia nazywała się Lewartowski, mieściła się na ulicy Próchnika, myśmy zajmowali się usługami krawieckimi, a ci, którzy szyli na produkcji, zajmowali się tzw. masówką. W tej spółdzielni przepracowałem 30 lat, na stanowisku krawca miarowego, nigdy nie zajmowałem się konfekcją. To była trudna praca, kierowałem zespołem ludzi, ale również pracowałem jako krojczy. Zbierałem od klientów miary, zamawiałem tkaniny, zaopatrywałem magazyn. Niestety, w latach 80. przyszedł kryzys. W 1991 roku zakład, który prowadziłem (przy ul. Nawrot) został rozwiązany, więc ja wszystko przejąłem. Kupiłem od spółdzielni sprzęt, wszystkie rzeczy, które już tam nie były potrzebne. Zabrałem zespół ludzi, dobrych krawców, którzy ze mną przez te wszystkie lata pracowali. I w końcu zacząłem pracować na swoim.

RZ: Kiedy to było dokładnie?

TB: Wrzesień, 1991 rok. Do tej pory powadzę tę działalność.

RZ: Jak się zmieniało krawiectwo na przestrzeni lat?

TB: Kiedyś były zupełnie inne tkaniny niż obecnie. Używano płótna lnianego, włosianki, flaneli. Krawiectwo było masywne, garnitury zrobione z takich solidnych materiałów dobrze leżały, nie marszczyły się. Mieliśmy piękne tkaniny z Bielska: krepy, diagonale, kingi i gabardyny. Później ludzie zaczęli kupować gotowe, brali z haka, a nasz przemysł włókienniczy padł. Na płótnach, na włosiance już się nie robiło i ludzie przestali cenić ręczną robotę. Zaczęła liczyć się metka, a jak to było zrobione i z jakiej tkaniny to kupujących przestało interesować.

RZ: Czyli do początku lat 90. jeszcze szył Pan starą metodą?

B: Tak, ale jeżeli dziś ktoś przyjdzie i powie, że chce mieć ubranie uszyte tradycyjnie, na płótnie, na włosiance, i jeżeli tkanina się do tego nadaje, to ja nie widzę przeszkód. Tylko musi być do tego naprawdę odpowiednia tkanina. Teraz są lekkie, cieniutkie materiały robione specjalnie pod przemysł, pod konfekcję. A z takiej tkaniny nie wyjdzie gładko.

żelaskoRZ: Wspominał Pan, że zawód krawca w latach 40. i 50. cieszył się dużą estymą.

TB: Tak, ale prywatną działalność mocno gnębiono, bez przerwy kontrolowano, więc wszystko działało w ramach spółdzielni i tam się rozwijało. Później, w latach 60. i 70., zapotrzebowanie na krawiectwo miarowe było ogromne.

RZ: Jak otworzył Pan swoją działalność w 1991 roku, to dobrze się panu powodziło?

TB: Tak, początkowo doskonale nam się wiodło. Niestety w 2002 roku pojawił się prywatny właściciel kamienicy i od razu czynsz wzrósł aż trzykrotnie! Wiele zainwestowałem w swoją poprzednią pracownię, a ten prywatny człowiek w ogóle się tym nie interesował, tylko pieniądze zbierał. Nie było lekko… W końcu przeniosłem zakład z Nawrot 1a na Nawrot 7. Warunki były tam okropne – ani ogrzewania, ani wody.

No ale nadarzyła się okazja – ta kamienica została wyremontowana, Unia Europejska dołożyła do tego i stanąłem do konkursu, udało mi się wygrać i jestem tutaj już 5 lat, ogrzewanie jest, woda też, ale wciąż koszty są duże, czynsz jest coraz wyższy. Jest ciężko, usług miarowych jest coraz mniej. Dziś rzadko kogo stać na szycie garnituru za 1500 czy 2000 zł plus koszt tkaniny. To musi być koneser, ktoś, kto ceni krawiectwo miarowe. Takich specyficznych klientów jest już garstka.

Krawiectwo miarowe uzupełnia przemysł. Tego, czego przemysł nie wytworzy, zrobi dobry mistrz krawiecki. Mistrz, dobry mistrz krawiecki a nie jakiś krawiotko bez dyplomu i doświadczenia. Partaczy niestety i w naszym zawodzie jest pełno.

 RZ: Czy klientów ubywa Panu z roku na rok?

TB: Ubywa, ostatni rok był troszeczkę lepszy dla mnie, jeżeli chodzi o szycie miarowe. Mam nadzieję, że jednak jakoś to wszystko będzie dalej istniało.

szycie garnituru

RZ: Ile godzin potrzeba na uszycie jednego garnituru?

TB: Żeby dobrze ubranie uszyć, to trzeba szyć przynajmniej dwa tygodnie. Nie, że ktoś zrobi w 10 czy 12 godzin. 8 godzin dziennie przez dwa tygodnie trzeba poświęcić na jeden garnitur uszty ręcznie na miarę.

R.Z: Jest Pan zadowolony, że został krawcem?

T.B.: Tak. Ja bardzo lubię swoją pracę. Tylko nieraz stresowo nie wytrzymuję.

R.Z: Stresowo?

T.B.: Tak, to jest bardzo stresująca paca, jeżeli ktoś się naprawdę tym przejmuje. Bo niektórzy, to klient mu powie, że to jest źle, a ten mówi że jest dobrze i nic sobie z tego nie robi, to moim zdaniem nie jest krawiec.

RZ: A co Pan w swoim zawodzie lubi najbardziej? Co daje panu satysfakcję?

TB: Lubię, jak coś jest porządnie zrobione i klient dobrze w tym wygląda. Mimo że już tyle lat pracuję w tym zawodzie i mam ogromne doświadczenie, to zawsze do każdego zlecenia podchodzę ostrożnie. Jak przychodzi nowy klient, to muszę go uważnie obejrzeć, wyłapać defekty jego figury, zebrać miarę, postawić dobrą konstrukcję kroju. Każda sylwetka jest inna.

R.Z: A właśnie jak ten proces szycia miarowego przebiega? Przypuśćmy, że już wybraliście fason i tkaninę.

T.B.: Zapraszam klienta przed lustro, zdejmuję z niego miarę i zaznaczam sobie jego defekty figury. Nieraz nie piszę tego przy kliencie, dlatego, że mógłby się obrazić. Ja po prostu mam swój drugi notatnik. Na każdego klienta jest robiona konstrukcja oddzielnie i wtedy te wszystkie defekty figury nanoszę na tę konstrukcję i zaczynam to kroić. Do pierwszej miary klient przychodzi, nanosi się te poprawki i robi się drugą miarę. Potem są kolejne przymiarki, a za czwartym razem klient przychodzi i odbiera rzecz.

Tadeusz Baś wywiad

RZ: Szyje Pan na każdą figurę?

TB: Oczywiście. Zdałem egzamin na mistrza krawiectwa zarówno męskiego, jak i damskiego. Komisja składała się aż z dziesięciu członków, zadawali mnóstwo pytań, a część praktyczna była bardzo trudna. Trzeba było postawić dobrą konstrukcję kroju na każdą figurę i uszyć nie tylko marynarkę, garnitur, ale też płaszcz, bryczesy, smoking, sutannę, togę, mundur – to, co się przed komisją wylosowało. Jak się oblało, to następny egzamin można było zdawać po roku. Oj, nie było łatwo.

RZ: Co Panu jest najtrudniej uszyć?

TB: Wszystko jest trudne! (śmiech), ale ja już mam to we krwi, nie zastanawiam się, tylko siadam i szyję. Frak jest trudny, sutanna…

RZ: A frak kiedy ostatni raz pan uszył?

TB: Rok temu, to jest droga rzecz i rzadko można w nim chodzić. Kiedyś było większe zapotrzebowanie na fraki. W latach 60. i 70. szyłem też bardzo dużo smokingów. Garnitury sportowe były piękne! W tej chwili to już takich marynarek się nie robi. Ale mam żurnale z tamtego okresu, więc gdyby klient chciał taki garnitur uszyć, to nie ma problemu.

Modele, które oglądamy w starych żurnalach, są wspaniałe, a w dzisiejszych wszystko jest jednakowe: na 3 guziki, 2 guziki, klapa węższa, szersza. W latach 60. i jeszcze nawet 70. mężczyźni byli bardzo eleganccy i chodzili świetnie ubrani. Dwurzędowe płaszcze, tweedowe garnitury, dyplomatki, futrzane kołnierze, czapy, kwiatek w butonierce.

RZ: Zgodzi się Pan, że kiedyś mężczyźni po prostu chcieli lepiej wyglądać?

TB: Tak, chcieli być eleganccy i mieć rzeczy uszyte na miarę. A teraz? To przecież sam pan widzi, jak mężczyźni się źle ubierają. Jak mężczyzna przestaje chodzić do krawca, to od razu zaczyna gorzej wyglądać.

RZ: A zamawiane są jeszcze płaszcze?                                                                                 

TB: Tak, zdarzają się takie zamówienia, ale bardzo rzadko.

RZ: Czy miał Pan ostatnio uczniów?

TB: Nie, nie mam cierpliwości do uczniów. Teraz młodzież nie garnie się do nauki, nie jest przygotowana do ciężkiej pracy, a egzamin mistrzowski jest bardzo trudny. Nie chcę się później wstydzić za takiego ucznia, więc wolę go w ogóle nie mieć

RZ: Widzę tu u Pana dyplomy na ścianach…

TB: … A tak, ja takich dyplomów to miałem sporo, ale większość się zniszczyła. Jak jeszcze w spółdzielni pracowałem, to trzykrotnie brałem udział w ogólnopolskim konkursie krawiectwa miarowego w Poznaniu. Nigdy nie udało mi się zająć pierwszego miejsca. Za każdym razem zajmowałem drugie. Te konkursy były ustawione – zawsze pierwsze miejsce zajmował poznaniak i zdecydowałem, że czwarty raz to już do Poznania na ten konkurs nie pojadę (śmiech)

Tadeusz Baś

RZ: A co Pan sądzi o drogiej konfekcji sklepowej?

TB: Przecież ja często przerabiam garnitury od różnych firm, niektórych bardzo znaczących na rynku np. Hugo Boss, Joop czy Armani. Ostatnio przyszedł do mnie klient z garniturem od Zegny, który kupił w Nowym Jorku. W rękawach marynarki nie było dziurek, więc prosił, żeby mu te dziurki zrobić maszyną. Tłumaczyłem, że ja nie mam takiej maszyny przemysłowej do dziurek, ale mogę je wykonać ręcznie. Poza tym maszyną to już się takich dziurek nie da ładnie zrobić, a ręcznie dziergane dziurki* naprawdę pięknie wyglądają, doskonale. No, ale klient uparł się, że znajdzie miejsce, w którym mu te dziurki zrobią maszyną. Do tej pory się nie odezwał, nie wiem, jak ta historia się skończyła. Zapłacił za ten garnitur 15 tysięcy złotych, a wybrał taki fason bez dziurek, bez guzików i finalnie więcej mu to sprawiło problemów niż przyjemności.

RZ: Jak Pan ocenia przyszłość krawiectwa miarowego?

TB: Mam nadzieję, że mężczyźni zaczną dostrzegać, że konfekcja sklepowa jednak nie jest dla wszystkich i klienci wrócą do zakładów krawieckich. Jeżeli mężczyzna chce być elegancki, chce dobrze wyglądać, to powinien szyć na miarę.

* „(…) na okładce FINANCIAL TIMES ukazało się zdjęcie ręcznie dzierganej dziurki na guzik marynarki i to zdjęcie było podpisane: najbardziej prestiżowa rzecz na świecie, szczyt luksusu(..)” – z rozmowy z Jerzym Turbasą, bohaterem następnego wywiadu w cyklu Mistrzowie Igły i Żelazka.

________________________________________________________________

Wywiad był częścią projektu Mistrzowie Codzienności zrealizowanego przez łódzkie Stowarzyszenie Topografie. Szarmant.pl był partnerem tego przedsięwzięcia.

Fot. Andrzej Poliński. Specjalne podziękowania dla Michała Gamrota, który pomógł zorganizować fotografa.

Spodnie tweedowe uszyte przez Tadeusza Basia tutaj.

Pierwszy wywiad z cyklu Mistrzowie Igły i Żelazka z Andrzejem Nieszczesnym, krawcem z Poznania tutaj.

Tadeusz Baś i Spółka

Ul. Nawrot 7

90-060 Łódź

Tel. 426362656

Jeśli czytasz mojego bloga, odwiedź także mój sklep

Przejdź na zackroman.com
Zamknij

Zapisz się do mojego newslettera

Zamknij